poniedziałek, 23 maja 2011

Historia

Swego czasu, na Mazurach, tuż przy siedzibie światowego lidera produkcji win (jakieś 5 kilometrów od fabryki) wpadła mi w ręce butelka, nietypowa jak na tę szerokość geograficzną (klimat) i długość (zasobność portfeli): Chateau Lafitte Rotchild. Jako że etykieta miała się już ku odklejeniu - wziąłem ją ze sobą i zniosłem do działu marketingu wyżej wspomnianej wytwórni. Nie, to nie ich produkcja, jakież było moje zdziwienie. Ba, nawet tego przeczytać się nie da, rzekli. Przeczytałem, wręczyłem i wyjechałem.
Jakiś czas potem, na drugim krańcu kraju, me oko zatrzymało się w sklepie na dość egzotycznym napisie na etykiecie, etykietach raczej: Szato Lafit, Szato Margo, Szato Aglo, Szato Agro-Pom. Nieświadom błędu i konsekwencji nabyłem był próbki, celem weryfikacji zawartości i analizy składu. Analizą się skończyło (znajomy - miłośnik wszelkiego porno i kojarzący wszystko z nim - słowo analizować jednoznacznie kojarzy)... Zniechęcony tą pierwszą i jakże nieudaną próbą udałem się w niebyt (wyżej opisany znajomy skojarzyłby to nieco inaczej...) i jąłem rozmyślać: o cudownych właściwościach drożdży, cukru i - a jakże - ich połączeniu, o krainach słońca pełnych, wzgórzach kamienistych - o winie.
O winie tym w płynie i tej także.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz