piątek, 10 czerwca 2011

To wino

Razu pewnego, w zamierzchłych czasach, trzeźwym będąc całkowicie - bo jakże inaczej - człek miał chęć nieco owoców zjeść. Dzikie to owoce były. Narwał ich parę garści i jął je jeść, a że ciepło było, zdrzemnął się nieco. Spał, spał, niewiele mu się śniło, bo niewiele o świecie wiedział i lekką miał głowę.
Skowyt jakowyś (lub sen to może) zbudził go. Zaczerpnął garścią po zerwane owoce i jadł, jadł, jadł. I im więcej jadł, tym weselej mu było. Jadł więcej i więcej, by radości sobie przysporzyć. Wstał. Wydawało mu się, że wstał, bo ledwie wstał, już leżał. Nie rozumiał: leży, a świat tańczy, niebo kręci się wokół niego. Co jest? Co się dzieje? Czyja wina to?
Ochłonąl był nieco i do siebie - zataczając się - poszedł. Przywitanie wśród swoich z początku przyjemne nie było. Ale on - niewiele myśląc - radością swą i jej materialna przyczyną z innymi dzielić się zaczął. Wesołość ogólna nastała.
Nazajutrz głowa ludzkości cięższą była. I raczej nie wiedzy była to WINA

niedziela, 5 czerwca 2011

Ta wina

Od samego początku - od Edenu - wina towarzyszy nam co dzień (tak swoją drogą, ciekawe, ilu jest uświadamiających sobie, że Bóg sześć dni pracując, tydzień roboczy zaczynał- zaczął - w niedzielę, że w niedzielę właśnie stworzył i Niebo, i Ziemię - czyli nieźle się napracował - a odpoczął sobie w sobotę... co więcej - chcąc dosłownie naśladować Chrystusa, należałoby w niedzielę do pracy się zabrać, bo Jezus Żydem był i już. I nic się z tym nie da zrobić? zapytał pełnym łez i obawy głosem inny znajomy kmieć. Nic, odpowiedziano mu. I jakże to, w niedzielę harować? Ano...) i - rzec by można - im więcej wina, tym winy mniej mej.
W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że winą jesteśmy pełni, że już samo myślenie o pewnych sprawach (o tych sprawach później) winą nas napełnia i dajemy sobie spokój z myśleniem, z krytycznym myśleniem.
Co nie przeszkadza jednakowoż wymyślać i kultywować pewne obrzędy, zabobony (na mszę się udać z dziecięciem w wózku przybranym - a jakże - czerwoną wstążką, bezwiednie, bezmyślnie, bezwstydnie może nawet...; krzyża nad drzwiami nie wieszać, bo ilekroć pod nim przejdziesz, tylekroć cierpień zaznasz...). Jakby myślenie Boga mogło obrazić (wszak to On - o ile wierzyć - myśleniem nas obdarzył) lub jednocześnie siły jakoweś nieczyste (które - jeśli wierzyć by - są, lecz o ileż słabsze od Wszechmogącego)

poniedziałek, 23 maja 2011

Historia

Swego czasu, na Mazurach, tuż przy siedzibie światowego lidera produkcji win (jakieś 5 kilometrów od fabryki) wpadła mi w ręce butelka, nietypowa jak na tę szerokość geograficzną (klimat) i długość (zasobność portfeli): Chateau Lafitte Rotchild. Jako że etykieta miała się już ku odklejeniu - wziąłem ją ze sobą i zniosłem do działu marketingu wyżej wspomnianej wytwórni. Nie, to nie ich produkcja, jakież było moje zdziwienie. Ba, nawet tego przeczytać się nie da, rzekli. Przeczytałem, wręczyłem i wyjechałem.
Jakiś czas potem, na drugim krańcu kraju, me oko zatrzymało się w sklepie na dość egzotycznym napisie na etykiecie, etykietach raczej: Szato Lafit, Szato Margo, Szato Aglo, Szato Agro-Pom. Nieświadom błędu i konsekwencji nabyłem był próbki, celem weryfikacji zawartości i analizy składu. Analizą się skończyło (znajomy - miłośnik wszelkiego porno i kojarzący wszystko z nim - słowo analizować jednoznacznie kojarzy)... Zniechęcony tą pierwszą i jakże nieudaną próbą udałem się w niebyt (wyżej opisany znajomy skojarzyłby to nieco inaczej...) i jąłem rozmyślać: o cudownych właściwościach drożdży, cukru i - a jakże - ich połączeniu, o krainach słońca pełnych, wzgórzach kamienistych - o winie.
O winie tym w płynie i tej także.