niedziela, 5 czerwca 2011

Ta wina

Od samego początku - od Edenu - wina towarzyszy nam co dzień (tak swoją drogą, ciekawe, ilu jest uświadamiających sobie, że Bóg sześć dni pracując, tydzień roboczy zaczynał- zaczął - w niedzielę, że w niedzielę właśnie stworzył i Niebo, i Ziemię - czyli nieźle się napracował - a odpoczął sobie w sobotę... co więcej - chcąc dosłownie naśladować Chrystusa, należałoby w niedzielę do pracy się zabrać, bo Jezus Żydem był i już. I nic się z tym nie da zrobić? zapytał pełnym łez i obawy głosem inny znajomy kmieć. Nic, odpowiedziano mu. I jakże to, w niedzielę harować? Ano...) i - rzec by można - im więcej wina, tym winy mniej mej.
W pewnym momencie uświadamiamy sobie, że winą jesteśmy pełni, że już samo myślenie o pewnych sprawach (o tych sprawach później) winą nas napełnia i dajemy sobie spokój z myśleniem, z krytycznym myśleniem.
Co nie przeszkadza jednakowoż wymyślać i kultywować pewne obrzędy, zabobony (na mszę się udać z dziecięciem w wózku przybranym - a jakże - czerwoną wstążką, bezwiednie, bezmyślnie, bezwstydnie może nawet...; krzyża nad drzwiami nie wieszać, bo ilekroć pod nim przejdziesz, tylekroć cierpień zaznasz...). Jakby myślenie Boga mogło obrazić (wszak to On - o ile wierzyć - myśleniem nas obdarzył) lub jednocześnie siły jakoweś nieczyste (które - jeśli wierzyć by - są, lecz o ileż słabsze od Wszechmogącego)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz